piątek, 8 maja 2015

Zażółć gęślą jaźń

Błądzić, wciąż błądzić – do utraty tchu. Położyć się na trawie, spijać sok jagód i słuchać głosu wron. Zamykać oczy, słuchać głosu ziemi i chłonąć jej zapach, patrzeć w gorące, czyste niebo, przesłaniane jedynie czubkami cisów. Wolni od zmartwień, trosk, bo chwila trwa. Wiatr muska skórę, powietrze drga – upał wdziera się wszędzie. Potargane włosy rozsypują się w oceanie zieleni, podczas gdy koszulka chłonie chłód i wilgoć gleby. Nie przeszkadza nawet natrętne brzęczenie muszek. Dusza jest upojona wolnością i słońcem, unosi się wysoko, igra z liśćmi wśród konarów drzew, muska czubki sosen, by zaraz wrócić w dół, dotknąć płatków stokrotek i źdźbeł trawy, by zakołysać samotną huśtawką i na chwilę na niej przysiąść, lecz w końcu wraca do ciała trwającego we śnie, śnie nocy letniej, podczas którego nic nie jest takie, jak się wydaje. Nadchodzi pora, gdy gasnące światło dnia żegna się ze światem, składając pożegnalne pocałunki na płatkach roślin, korze drzew, gdy odbija się w trawie jak w wodzie, by pomrugać i w końcu zgasnąć.
Tymczasem noc odzywa się dźwięcznym śmiechem leśnych dzwonków i niezliczonych niebieskich ogników wirujących w diabelskim tańcu i unoszących się do lśniącego granatem nieba. Czar nocy zatacza krąg, mamiąc i wabiąc, obiecując bogactwo i wieczny spokój oświetlony blaskiem robaczków świętojańskich. Paprocie rozwijają swe liście, gdy umysł śniącego wśród nich krąży, lecz żadna nie jest tą legendarną. Kwiat paproci gdzieś lśni, skrzącym się fioletem próbuje przyciągnąć uwagę, lecz pozostaje niewidoczny dla oka.
Płomienie ogniska wzbijają się wysoko w górę, podsycane pieśnią i tańcem bladych duszków i driad. Migocze woda, odbijając ogień, podczas gdy na jej falach kołyszą się wianki uplecione z gałązek mirtu – na tę jedną noc przeobrażające się w statki noszące szczęście. Cała puszcza tętni życiem, śpiewem, zabawą, radością; piękna wizja zdaje się trwać wieczność. Noc nie ma końca, gwiazdy błyszczą na niebie, oświetlając migotliwym światłem ulotną scenerię – wraz ze świetlikami i trzeszczącym wesoło ogniem.
Zaś trawiona gorączką dusza błąka się, nie mogąc dosięgnąć świata fantazji. Wpatruje się jedynie w drżące, małe punkciki niosące światło. W końcu dostrzega czerwoną łunę płonącą na zachodzie.
Nadchodzi świt i wszystko się rozmywa. 
v
Błądzić, wciąż błądzić – do utraty tchu. Położyć się na trawie, spijać sok jagód i słuchać głosu wron. Zamykać oczy, słuchać głosu ziemi i chłonąć jej zapach, patrzeć w gorące, czyste niebo, przesłaniane jedynie czubkami cisów. Wolni od zmartwień, trosk, bo chwila trwa. Wiatr muska skórę, powietrze drga – upał wdziera się wszędzie. Potargane włosy rozsypują się w oceanie zieleni, podczas gdy koszulka chłonie chłód i wilgoć gleby. Nie przeszkadza nawet natrętne brzęczenie muszek. Dusza jest upojona wolnością i słońcem, unosi się wysoko, igra z liśćmi wśród konarów drzew, muska czubki sosen, by zaraz wrócić w dół, dotknąć płatków stokrotek i źdźbeł trawy, by zakołysać samotną huśtawką i na chwilę na niej przysiąść, lecz w końcu wraca do ciała trwającego we śnie, śnie nocy letniej, podczas którego nic nie jest takie, jak się wydaje. Nadchodzi pora, gdy gasnące światło dnia żegna się ze światem, składając pożegnalne pocałunki na płatkach roślin, korze drzew, gdy odbija się w trawie jak w wodzie, by pomrugać i w końcu zgasnąć.
Tymczasem noc odzywa się dźwięcznym śmiechem leśnych dzwonków i niezliczonych niebieskich ogników wirujących w diabelskim tańcu i unoszących się do lśniącego granatem nieba. Czar nocy zatacza krąg, mamiąc i wabiąc, obiecując bogactwo i wieczny spokój oświetlony blaskiem robaczków świętojańskich. Paprocie rozwijają swe liście, gdy umysł śniącego wśród nich krąży, lecz żadna nie jest tą legendarną. Kwiat paproci gdzieś lśni, skrzącym się fioletem próbuje przyciągnąć uwagę, lecz pozostaje niewidoczny dla oka.
Błądzić, wciąż błądzić – do utraty tchu. Położyć się na trawie, spijać sok jagód i słuchać głosu wron. Zamykać oczy, słuchać głosu ziemi i chłonąć jej zapach, patrzeć w gorące, czyste niebo, przesłaniane jedynie czubkami cisów. Wolni od zmartwień, trosk, bo chwila trwa. Wiatr muska skórę, powietrze drga – upał wdziera się wszędzie. Potargane włosy rozsypują się w oceanie zieleni, podczas gdy koszulka chłonie chłód i wilgoć gleby. Nie przeszkadza nawet natrętne brzęczenie muszek. Dusza jest upojona wolnością i słońcem, unosi się wysoko, igra z liśćmi wśród konarów drzew, muska czubki sosen, by zaraz wrócić w dół, dotknąć płatków stokrotek i źdźbeł trawy, by zakołysać samotną huśtawką i na chwilę na niej przysiąść, lecz w końcu wraca do ciała trwającego we śnie, śnie nocy letniej, podczas którego nic nie jest takie, jak się wydaje. Nadchodzi pora, gdy gasnące światło dnia żegna się ze światem, składając pożegnalne pocałunki na płatkach roślin, korze drzew, gdy odbija się w trawie jak w wodzie, by pomrugać i w końcu zgasnąć.
Tymczasem noc odzywa się dźwięcznym śmiechem leśnych dzwonków i niezliczonych niebieskich ogników wirujących w diabelskim tańcu i unoszących się do lśniącego granatem nieba. Czar nocy zatacza krąg, mamiąc i wabiąc, obiecując bogactwo i wieczny spokój oświetlony blaskiem robaczków świętojańskich. Paprocie rozwijają swe liście, gdy umysł śniącego wśród nich krąży, lecz żadna nie jest tą legendarną. Kwiat paproci gdzieś lśni, skrzącym się fioletem próbuje przyciągnąć uwagę, lecz pozostaje niewidoczny dla oka.
Błądzić, wciąż błądzić – do utraty tchu. Położyć się na trawie, spijać sok jagód i słuchać głosu wron. Zamykać oczy, słuchać głosu ziemi i chłonąć jej zapach, patrzeć w gorące, czyste niebo, przesłaniane jedynie czubkami cisów. Wolni od zmartwień, trosk, bo chwila trwa. Wiatr muska skórę, powietrze drga – upał wdziera się wszędzie. Potargane włosy rozsypują się w oceanie zieleni, podczas gdy koszulka chłonie chłód i wilgoć gleby. Nie przeszkadza nawet natrętne brzęczenie muszek. Dusza jest upojona wolnością i słońcem, unosi się wysoko, igra z liśćmi wśród konarów drzew, muska czubki sosen, by zaraz wrócić w dół, dotknąć płatków stokrotek i źdźbeł trawy, by zakołysać samotną huśtawką i na chwilę na niej przysiąść, lecz w końcu wraca do ciała trwającego we śnie, śnie nocy letniej, podczas którego nic nie jest takie, jak się wydaje. Nadchodzi pora, gdy gasnące światło dnia żegna się ze światem, składając pożegnalne pocałunki na płatkach roślin, korze drzew, gdy odbija się w trawie jak w wodzie, by pomrugać i w końcu zgasnąć.
Tymczasem noc odzywa się dźwięcznym śmiechem leśnych dzwonków i niezliczonych niebieskich ogników wirujących w diabelskim tańcu i unoszących się do lśniącego granatem nieba. Czar nocy zatacza krąg, mamiąc i wabiąc, obiecując bogactwo i wieczny spokój oświetlony blaskiem robaczków świętojańskich. Paprocie rozwijają swe liście, gdy umysł śniącego wśród nich krąży, lecz żadna nie jest tą legendarną. Kwiat paproci gdzieś lśni, skrzącym się fioletem próbuje przyciągnąć uwagę, lecz pozostaje niewidoczny dla oka.
Błądzić, wciąż błądzić – do utraty tchu. Położyć się na trawie, spijać sok jagód i słuchać głosu wron. Zamykać oczy, słuchać głosu ziemi i chłonąć jej zapach, patrzeć w gorące, czyste niebo, przesłaniane jedynie czubkami cisów. Wolni od zmartwień, trosk, bo chwila trwa. Wiatr muska skórę, powietrze drga – upał wdziera się wszędzie. Potargane włosy rozsypują się w oceanie zieleni, podczas gdy koszulka chłonie chłód i wilgoć gleby. Nie przeszkadza nawet natrętne brzęczenie muszek. Dusza jest upojona wolnością i słońcem, unosi się wysoko, igra z liśćmi wśród konarów drzew, muska czubki sosen, by zaraz wrócić w dół, dotknąć płatków stokrotek i źdźbeł trawy, by zakołysać samotną huśtawką i na chwilę na niej przysiąść, lecz w końcu wraca do ciała trwającego we śnie, śnie nocy letniej, podczas którego nic nie jest takie, jak się wydaje. Nadchodzi pora, gdy gasnące światło dnia żegna się ze światem, składając pożegnalne pocałunki na płatkach roślin, korze drzew, gdy odbija się w trawie jak w wodzie, by pomrugać i w końcu zgasnąć.
Tymczasem noc odzywa się dźwięcznym śmiechem leśnych dzwonków i niezliczonych niebieskich ogników wirujących w diabelskim tańcu i unoszących się do lśniącego granatem nieba. Czar nocy zatacza krąg, mamiąc i wabiąc, obiecując bogactwo i wieczny spokój oświetlony blaskiem robaczków świętojańskich. Paprocie rozwijają swe liście, gdy umysł śniącego wśród nich krąży, lecz żadna nie jest tą legendarną. Kwiat paproci gdzieś lśni, skrzącym się fioletem próbuje przyciągnąć uwagę, lecz pozostaje niewidoczny dla oka.
Błądzić, wciąż błądzić – do utraty tchu. Położyć się na trawie, spijać sok jagód i słuchać głosu wron. Zamykać oczy, słuchać głosu ziemi i chłonąć jej zapach, patrzeć w gorące, czyste niebo, przesłaniane jedynie czubkami cisów. Wolni od zmartwień, trosk, bo chwila trwa. Wiatr muska skórę, powietrze drga – upał wdziera się wszędzie. Potargane włosy rozsypują się w oceanie zieleni, podczas gdy koszulka chłonie chłód i wilgoć gleby. Nie przeszkadza nawet natrętne brzęczenie muszek. Dusza jest upojona wolnością i słońcem, unosi się wysoko, igra z liśćmi wśród konarów drzew, muska czubki sosen, by zaraz wrócić w dół, dotknąć płatków stokrotek i źdźbeł trawy, by zakołysać samotną huśtawką i na chwilę na niej przysiąść, lecz w końcu wraca do ciała trwającego we śnie, śnie nocy letniej, podczas którego nic nie jest takie, jak się wydaje. Nadchodzi pora, gdy gasnące światło dnia żegna się ze światem, składając pożegnalne pocałunki na płatkach roślin, korze drzew, gdy odbija się w trawie jak w wodzie, by pomrugać i w końcu zgasnąć.
Tymczasem noc odzywa się dźwięcznym śmiechem leśnych dzwonków i niezliczonych niebieskich ogników wirujących w diabelskim tańcu i unoszących się do lśniącego granatem nieba. Czar nocy zatacza krąg, mamiąc i wabiąc, obiecując bogactwo i wieczny spokój oświetlony blaskiem robaczków świętojańskich. Paprocie rozwijają swe liście, gdy umysł śniącego wśród nich krąży, lecz żadna nie jest tą legendarną. Kwiat paproci gdzieś lśni, skrzącym się fioletem próbuje przyciągnąć uwagę, lecz pozostaje niewidoczny dla oka.
Błądzić, wciąż błądzić – do utraty tchu. Położyć się na trawie, spijać sok jagód i słuchać głosu wron. Zamykać oczy, słuchać głosu ziemi i chłonąć jej zapach, patrzeć w gorące, czyste niebo, przesłaniane jedynie czubkami cisów. Wolni od zmartwień, trosk, bo chwila trwa. Wiatr muska skórę, powietrze drga – upał wdziera się wszędzie. Potargane włosy rozsypują się w oceanie zieleni, podczas gdy koszulka chłonie chłód i wilgoć gleby. Nie przeszkadza nawet natrętne brzęczenie muszek. Dusza jest upojona wolnością i słońcem, unosi się wysoko, igra z liśćmi wśród konarów drzew, muska czubki sosen, by zaraz wrócić w dół, dotknąć płatków stokrotek i źdźbeł trawy, by zakołysać samotną huśtawką i na chwilę na niej przysiąść, lecz w końcu wraca do ciała trwającego we śnie, śnie nocy letniej, podczas którego nic nie jest takie, jak się wydaje. Nadchodzi pora, gdy gasnące światło dnia żegna się ze światem, składając pożegnalne pocałunki na płatkach roślin, korze drzew, gdy odbija się w trawie jak w wodzie, by pomrugać i w końcu zgasnąć.
Tymczasem noc odzywa się dźwięcznym śmiechem leśnych dzwonków i niezliczonych niebieskich ogników wirujących w diabelskim tańcu i unoszących się do lśniącego granatem nieba. Czar nocy zatacza krąg, mamiąc i wabiąc, obiecując bogactwo i wieczny spokój oświetlony blaskiem robaczków świętojańskich. Paprocie rozwijają swe liście, gdy umysł śniącego wśród nich krąży, lecz żadna nie jest tą legendarną. Kwiat paproci gdzieś lśni, skrzącym się fioletem próbuje przyciągnąć uwagę, lecz pozostaje niewidoczny dla oka.
Błądzić, wciąż błądzić – do utraty tchu. Położyć się na trawie, spijać sok jagód i słuchać głosu wron. Zamykać oczy, słuchać głosu ziemi i chłonąć jej zapach, patrzeć w gorące, czyste niebo, przesłaniane jedynie czubkami cisów. Wolni od zmartwień, trosk, bo chwila trwa. Wiatr muska skórę, powietrze drga – upał wdziera się wszędzie. Potargane włosy rozsypują się w oceanie zieleni, podczas gdy koszulka chłonie chłód i wilgoć gleby. Nie przeszkadza nawet natrętne brzęczenie muszek. Dusza jest upojona wolnością i słońcem, unosi się wysoko, igra z liśćmi wśród konarów drzew, muska czubki sosen, by zaraz wrócić w dół, dotknąć płatków stokrotek i źdźbeł trawy, by zakołysać samotną huśtawką i na chwilę na niej przysiąść, lecz w końcu wraca do ciała trwającego we śnie, śnie nocy letniej, podczas którego nic nie jest takie, jak się wydaje. Nadchodzi pora, gdy gasnące światło dnia żegna się ze światem, składając pożegnalne pocałunki na płatkach roślin, korze drzew, gdy odbija się w trawie jak w wodzie, by pomrugać i w końcu zgasnąć.
Tymczasem noc odzywa się dźwięcznym śmiechem leśnych dzwonków i niezliczonych niebieskich ogników wirujących w diabelskim tańcu i unoszących się do lśniącego granatem nieba. Czar nocy zatacza krąg, mamiąc i wabiąc, obiecując bogactwo i wieczny spokój oświetlony blaskiem robaczków świętojańskich. Paprocie rozwijają swe liście, gdy umysł śniącego wśród nich krąży, lecz żadna nie jest tą legendarną. Kwiat paproci gdzieś lśni, skrzącym się fioletem próbuje przyciągnąć uwagę, lecz pozostaje niewidoczny dla oka.
Błądzić, wciąż błądzić – do utraty tchu. Położyć się na trawie, spijać sok jagód i słuchać głosu wron. Zamykać oczy, słuchać głosu ziemi i chłonąć jej zapach, patrzeć w gorące, czyste niebo, przesłaniane jedynie czubkami cisów. Wolni od zmartwień, trosk, bo chwila trwa. Wiatr muska skórę, powietrze drga – upał wdziera się wszędzie. Potargane włosy rozsypują się w oceanie zieleni, podczas gdy koszulka chłonie chłód i wilgoć gleby. Nie przeszkadza nawet natrętne brzęczenie muszek. Dusza jest upojona wolnością i słońcem, unosi się wysoko, igra z liśćmi wśród konarów drzew, muska czubki sosen, by zaraz wrócić w dół, dotknąć płatków stokrotek i źdźbeł trawy, by zakołysać samotną huśtawką i na chwilę na niej przysiąść, lecz w końcu wraca do ciała trwającego we śnie, śnie nocy letniej, podczas którego nic nie jest takie, jak się wydaje. Nadchodzi pora, gdy gasnące światło dnia żegna się ze światem, składając pożegnalne pocałunki na płatkach roślin, korze drzew, gdy odbija się w trawie jak w wodzie, by pomrugać i w końcu zgasnąć.
Tymczasem noc odzywa się dźwięcznym śmiechem leśnych dzwonków i niezliczonych niebieskich ogników wirujących w diabelskim tańcu i unoszących się do lśniącego granatem nieba. Czar nocy zatacza krąg, mamiąc i wabiąc, obiecując bogactwo i wieczny spokój oświetlony blaskiem robaczków świętojańskich. Paprocie rozwijają swe liście, gdy umysł śniącego wśród nich krąży, lecz żadna nie jest tą legendarną. Kwiat paproci gdzieś lśni, skrzącym się fioletem próbuje przyciągnąć uwagę, lecz pozostaje niewidoczny dla oka.
Błądzić, wciąż błądzić – do utraty tchu. Położyć się na trawie, spijać sok jagód i słuchać głosu wron. Zamykać oczy, słuchać głosu ziemi i chłonąć jej zapach, patrzeć w gorące, czyste niebo, przesłaniane jedynie czubkami cisów. Wolni od zmartwień, trosk, bo chwila trwa. Wiatr muska skórę, powietrze drga – upał wdziera się wszędzie. Potargane włosy rozsypują się w oceanie zieleni, podczas gdy koszulka chłonie chłód i wilgoć gleby. Nie przeszkadza nawet natrętne brzęczenie muszek. Dusza jest upojona wolnością i słońcem, unosi się wysoko, igra z liśćmi wśród konarów drzew, muska czubki sosen, by zaraz wrócić w dół, dotknąć płatków stokrotek i źdźbeł trawy, by zakołysać samotną huśtawką i na chwilę na niej przysiąść, lecz w końcu wraca do ciała trwającego we śnie, śnie nocy letniej, podczas którego nic nie jest takie, jak się wydaje. Nadchodzi pora, gdy gasnące światło dnia żegna się ze światem, składając pożegnalne pocałunki na płatkach roślin, korze drzew, gdy odbija się w trawie jak w wodzie, by pomrugać i w końcu zgasnąć.
Tymczasem noc odzywa się dźwięcznym śmiechem leśnych dzwonków i niezliczonych niebieskich ogników wirujących w diabelskim tańcu i unoszących się do lśniącego granatem nieba. Czar nocy zatacza krąg, mamiąc i wabiąc, obiecując bogactwo i wieczny spokój oświetlony blaskiem robaczków świętojańskich. Paprocie rozwijają swe liście, gdy umysł śniącego wśród nich krąży, lecz żadna nie jest tą legendarną. Kwiat paproci gdzieś lśni, skrzącym się fioletem próbuje przyciągnąć uwagę, lecz pozostaje niewidoczny dla oka.
Błądzić, wciąż błądzić – do utraty tchu. Położyć się na trawie, spijać sok jagód i słuchać głosu wron. Zamykać oczy, słuchać głosu ziemi i chłonąć jej zapach, patrzeć w gorące, czyste niebo, przesłaniane jedynie czubkami cisów. Wolni od zmartwień, trosk, bo chwila trwa. Wiatr muska skórę, powietrze drga – upał wdziera się wszędzie. Potargane włosy rozsypują się w oceanie zieleni, podczas gdy koszulka chłonie chłód i wilgoć gleby. Nie przeszkadza nawet natrętne brzęczenie muszek. Dusza jest upojona wolnością i słońcem, unosi się wysoko, igra z liśćmi wśród konarów drzew, muska czubki sosen, by zaraz wrócić w dół, dotknąć płatków stokrotek i źdźbeł trawy, by zakołysać samotną huśtawką i na chwilę na niej przysiąść, lecz w końcu wraca do ciała trwającego we śnie, śnie nocy letniej, podczas którego nic nie jest takie, jak się wydaje. Nadchodzi pora, gdy gasnące światło dnia żegna się ze światem, składając pożegnalne pocałunki na płatkach roślin, korze drzew, gdy odbija się w trawie jak w wodzie, by pomrugać i w końcu zgasnąć.
Tymczasem noc odzywa się dźwięcznym śmiechem leśnych dzwonków i niezliczonych niebieskich ogników wirujących w diabelskim tańcu i unoszących się do lśniącego granatem nieba. Czar nocy zatacza krąg, mamiąc i wabiąc, obiecując bogactwo i wieczny spokój oświetlony blaskiem robaczków świętojańskich. Paprocie rozwijają swe liście, gdy umysł śniącego wśród nich krąży, lecz żadna nie jest tą legendarną. Kwiat paproci gdzieś lśni, skrzącym się fioletem próbuje przyciągnąć uwagę, lecz pozostaje niewidoczny dla oka.
Błądzić, wciąż błądzić – do utraty tchu. Położyć się na trawie, spijać sok jagód i słuchać głosu wron. Zamykać oczy, słuchać głosu ziemi i chłonąć jej zapach, patrzeć w gorące, czyste niebo, przesłaniane jedynie czubkami cisów. Wolni od zmartwień, trosk, bo chwila trwa. Wiatr muska skórę, powietrze drga – upał wdziera się wszędzie. Potargane włosy rozsypują się w oceanie zieleni, podczas gdy koszulka chłonie chłód i wilgoć gleby. Nie przeszkadza nawet natrętne brzęczenie muszek. Dusza jest upojona wolnością i słońcem, unosi się wysoko, igra z liśćmi wśród konarów drzew, muska czubki sosen, by zaraz wrócić w dół, dotknąć płatków stokrotek i źdźbeł trawy, by zakołysać samotną huśtawką i na chwilę na niej przysiąść, lecz w końcu wraca do ciała trwającego we śnie, śnie nocy letniej, podczas którego nic nie jest takie, jak się wydaje. Nadchodzi pora, gdy gasnące światło dnia żegna się ze światem, składając pożegnalne pocałunki na płatkach roślin, korze drzew, gdy odbija się w trawie jak w wodzie, by pomrugać i w końcu zgasnąć.
Tymczasem noc odzywa się dźwięcznym śmiechem leśnych dzwonków i niezliczonych niebieskich ogników wirujących w diabelskim tańcu i unoszących się do lśniącego granatem nieba. Czar nocy zatacza krąg, mamiąc i wabiąc, obiecując bogactwo i wieczny spokój oświetlony blaskiem robaczków świętojańskich. Paprocie rozwijają swe liście, gdy umysł śniącego wśród nich krąży, lecz żadna nie jest tą legendarną. Kwiat paproci gdzieś lśni, skrzącym się fioletem próbuje przyciągnąć uwagę, lecz pozostaje niewidoczny dla oka.
Błądzić, wciąż błądzić – do utraty tchu. Położyć się na trawie, spijać sok jagód i słuchać głosu wron. Zamykać oczy, słuchać głosu ziemi i chłonąć jej zapach, patrzeć w gorące, czyste niebo, przesłaniane jedynie czubkami cisów. Wolni od zmartwień, trosk, bo chwila trwa. Wiatr muska skórę, powietrze drga – upał wdziera się wszędzie. Potargane włosy rozsypują się w oceanie zieleni, podczas gdy koszulka chłonie chłód i wilgoć gleby. Nie przeszkadza nawet natrętne brzęczenie muszek. Dusza jest upojona wolnością i słońcem, unosi się wysoko, igra z liśćmi wśród konarów drzew, muska czubki sosen, by zaraz wrócić w dół, dotknąć płatków stokrotek i źdźbeł trawy, by zakołysać samotną huśtawką i na chwilę na niej przysiąść, lecz w końcu wraca do ciała trwającego we śnie, śnie nocy letniej, podczas którego nic nie jest takie, jak się wydaje. Nadchodzi pora, gdy gasnące światło dnia żegna się ze światem, składając pożegnalne pocałunki na płatkach roślin, korze drzew, gdy odbija się w trawie jak w wodzie, by pomrugać i w końcu zgasnąć.
Tymczasem noc odzywa się dźwięcznym śmiechem leśnych dzwonków i niezliczonych niebieskich ogników wirujących w diabelskim tańcu i unoszących się do lśniącego granatem nieba. Czar nocy zatacza krąg, mamiąc i wabiąc, obiecując bogactwo i wieczny spokój oświetlony blaskiem robaczków świętojańskich. Paprocie rozwijają swe liście, gdy umysł śniącego wśród nich krąży, lecz żadna nie jest tą legendarną. Kwiat paproci gdzieś lśni, skrzącym się fioletem próbuje przyciągnąć uwagę, lecz pozostaje niewidoczny dla oka.
Błądzić, wciąż błądzić – do utraty tchu. Położyć się na trawie, spijać sok jagód i słuchać głosu wron. Zamykać oczy, słuchać głosu ziemi i chłonąć jej zapach, patrzeć w gorące, czyste niebo, przesłaniane jedynie czubkami cisów. Wolni od zmartwień, trosk, bo chwila trwa. Wiatr muska skórę, powietrze drga – upał wdziera się wszędzie. Potargane włosy rozsypują się w oceanie zieleni, podczas gdy koszulka chłonie chłód i wilgoć gleby. Nie przeszkadza nawet natrętne brzęczenie muszek. Dusza jest upojona wolnością i słońcem, unosi się wysoko, igra z liśćmi wśród konarów drzew, muska czubki sosen, by zaraz wrócić w dół, dotknąć płatków stokrotek i źdźbeł trawy, by zakołysać samotną huśtawką i na chwilę na niej przysiąść, lecz w końcu wraca do ciała trwającego we śnie, śnie nocy letniej, podczas którego nic nie jest takie, jak się wydaje. Nadchodzi pora, gdy gasnące światło dnia żegna się ze światem, składając pożegnalne pocałunki na płatkach roślin, korze drzew, gdy odbija się w trawie jak w wodzie, by pomrugać i w końcu zgasnąć.
Tymczasem noc odzywa się dźwięcznym śmiechem leśnych dzwonków i niezliczonych niebieskich ogników wirujących w diabelskim tańcu i unoszących się do lśniącego granatem nieba. Czar nocy zatacza krąg, mamiąc i wabiąc, obiecując bogactwo i wieczny spokój oświetlony blaskiem robaczków świętojańskich. Paprocie rozwijają swe liście, gdy umysł śniącego wśród nich krąży, lecz żadna nie jest tą legendarną. Kwiat paproci gdzieś lśni, skrzącym się fioletem próbuje przyciągnąć uwagę, lecz pozostaje niewidoczny dla oka.
Błądzić, wciąż błądzić – do utraty tchu. Położyć się na trawie, spijać sok jagód i słuchać głosu wron. Zamykać oczy, słuchać głosu ziemi i chłonąć jej zapach, patrzeć w gorące, czyste niebo, przesłaniane jedynie czubkami cisów. Wolni od zmartwień, trosk, bo chwila trwa. Wiatr muska skórę, powietrze drga – upał wdziera się wszędzie. Potargane włosy rozsypują się w oceanie zieleni, podczas gdy koszulka chłonie chłód i wilgoć gleby. Nie przeszkadza nawet natrętne brzęczenie muszek. Dusza jest upojona wolnością i słońcem, unosi się wysoko, igra z liśćmi wśród konarów drzew, muska czubki sosen, by zaraz wrócić w dół, dotknąć płatków stokrotek i źdźbeł trawy, by zakołysać samotną huśtawką i na chwilę na niej przysiąść, lecz w końcu wraca do ciała trwającego we śnie, śnie nocy letniej, podczas którego nic nie jest takie, jak się wydaje. Nadchodzi pora, gdy gasnące światło dnia żegna się ze światem, składając pożegnalne pocałunki na płatkach roślin, korze drzew, gdy odbija się w trawie jak w wodzie, by pomrugać i w końcu zgasnąć.
Tymczasem noc odzywa się dźwięcznym śmiechem leśnych dzwonków i niezliczonych niebieskich ogników wirujących w diabelskim tańcu i unoszących się do lśniącego granatem nieba. Czar nocy zatacza krąg, mamiąc i wabiąc, obiecując bogactwo i wieczny spokój oświetlony blaskiem robaczków świętojańskich. Paprocie rozwijają swe liście, gdy umysł śniącego wśród nich krąży, lecz żadna nie jest tą legendarną. Kwiat paproci gdzieś lśni, skrzącym się fioletem próbuje przyciągnąć uwagę, lecz pozostaje niewidoczny dla oka.
Błądzić, wciąż błądzić – do utraty tchu. Położyć się na trawie, spijać sok jagód i słuchać głosu wron. Zamykać oczy, słuchać głosu ziemi i chłonąć jej zapach, patrzeć w gorące, czyste niebo, przesłaniane jedynie czubkami cisów. Wolni od zmartwień, trosk, bo chwila trwa. Wiatr muska skórę, powietrze drga – upał wdziera się wszędzie. Potargane włosy rozsypują się w oceanie zieleni, podczas gdy koszulka chłonie chłód i wilgoć gleby. Nie przeszkadza nawet natrętne brzęczenie muszek. Dusza jest upojona wolnością i słońcem, unosi się wysoko, igra z liśćmi wśród konarów drzew, muska czubki sosen, by zaraz wrócić w dół, dotknąć płatków stokrotek i źdźbeł trawy, by zakołysać samotną huśtawką i na chwilę na niej przysiąść, lecz w końcu wraca do ciała trwającego we śnie, śnie nocy letniej, podczas którego nic nie jest takie, jak się wydaje. Nadchodzi pora, gdy gasnące światło dnia żegna się ze światem, składając pożegnalne pocałunki na płatkach roślin, korze drzew, gdy odbija się w trawie jak w wodzie, by pomrugać i w końcu zgasnąć.
Tymczasem noc odzywa się dźwięcznym śmiechem leśnych dzwonków i niezliczonych niebieskich ogników wirujących w diabelskim tańcu i unoszących się do lśniącego granatem nieba. Czar nocy zatacza krąg, mamiąc i wabiąc, obiecując bogactwo i wieczny spokój oświetlony blaskiem robaczków świętojańskich. Paprocie rozwijają swe liście, gdy umysł śniącego wśród nich krąży, lecz żadna nie jest tą legendarną. Kwiat paproci gdzieś lśni, skrzącym się fioletem próbuje przyciągnąć uwagę, lecz pozostaje niewidoczny dla oka.
Błądzić, wciąż błądzić – do utraty tchu. Położyć się na trawie, spijać sok jagód i słuchać głosu wron. Zamykać oczy, słuchać głosu ziemi i chłonąć jej zapach, patrzeć w gorące, czyste niebo, przesłaniane jedynie czubkami cisów. Wolni od zmartwień, trosk, bo chwila trwa. Wiatr muska skórę, powietrze drga – upał wdziera się wszędzie. Potargane włosy rozsypują się w oceanie zieleni, podczas gdy koszulka chłonie chłód i wilgoć gleby. Nie przeszkadza nawet natrętne brzęczenie muszek. Dusza jest upojona wolnością i słońcem, unosi się wysoko, igra z liśćmi wśród konarów drzew, muska czubki sosen, by zaraz wrócić w dół, dotknąć płatków stokrotek i źdźbeł trawy, by zakołysać samotną huśtawką i na chwilę na niej przysiąść, lecz w końcu wraca do ciała trwającego we śnie, śnie nocy letniej, podczas którego nic nie jest takie, jak się wydaje. Nadchodzi pora, gdy gasnące światło dnia żegna się ze światem, składając pożegnalne pocałunki na płatkach roślin, korze drzew, gdy odbija się w trawie jak w wodzie, by pomrugać i w końcu zgasnąć.
Tymczasem noc odzywa się dźwięcznym śmiechem leśnych dzwonków i niezliczonych niebieskich ogników wirujących w diabelskim tańcu i unoszących się do lśniącego granatem nieba. Czar nocy zatacza krąg, mamiąc i wabiąc, obiecując bogactwo i wieczny spokój oświetlony blaskiem robaczków świętojańskich. Paprocie rozwijają swe liście, gdy umysł śniącego wśród nich krąży, lecz żadna nie jest tą legendarną. Kwiat paproci gdzieś lśni, skrzącym się fioletem próbuje przyciągnąć uwagę, lecz pozostaje niewidoczny dla oka.
Błądzić, wciąż błądzić – do utraty tchu. Położyć się na trawie, spijać sok jagód i słuchać głosu wron. Zamykać oczy, słuchać głosu ziemi i chłonąć jej zapach, patrzeć w gorące, czyste niebo, przesłaniane jedynie czubkami cisów. Wolni od zmartwień, trosk, bo chwila trwa. Wiatr muska skórę, powietrze drga – upał wdziera się wszędzie. Potargane włosy rozsypują się w oceanie zieleni, podczas gdy koszulka chłonie chłód i wilgoć gleby. Nie przeszkadza nawet natrętne brzęczenie muszek. Dusza jest upojona wolnością i słońcem, unosi się wysoko, igra z liśćmi wśród konarów drzew, muska czubki sosen, by zaraz wrócić w dół, dotknąć płatków stokrotek i źdźbeł trawy, by zakołysać samotną huśtawką i na chwilę na niej przysiąść, lecz w końcu wraca do ciała trwającego we śnie, śnie nocy letniej, podczas którego nic nie jest takie, jak się wydaje. Nadchodzi pora, gdy gasnące światło dnia żegna się ze światem, składając pożegnalne pocałunki na płatkach roślin, korze drzew, gdy odbija się w trawie jak w wodzie, by pomrugać i w końcu zgasnąć.
Tymczasem noc odzywa się dźwięcznym śmiechem leśnych dzwonków i niezliczonych niebieskich ogników wirujących w diabelskim tańcu i unoszących się do lśniącego granatem nieba. Czar nocy zatacza krąg, mamiąc i wabiąc, obiecując bogactwo i wieczny spokój oświetlony blaskiem robaczków świętojańskich. Paprocie rozwijają swe liście, gdy umysł śniącego wśród nich krąży, lecz żadna nie jest tą legendarną. Kwiat paproci gdzieś lśni, skrzącym się fioletem próbuje przyciągnąć uwagę, lecz pozostaje niewidoczny dla oka.